Nie wszystkich w obozie można było ocalić. Nie każdemu można było pomóc. Danuta Brzosko-Mędryk, była więźniarka obozu koncentracyjnego na Majdanku, napisała w swojej książce Czy świadek szuka zemsty?, że nawet największa monografia nie odda całej prawdy o okrutnej rzeczywistości czasu okupacji, bo prawda mieści się w życiu lub śmierci każdego człowieka.
Pytałyśmy panią Danusię niejednokrotnie, jaka była ta prawda o obozie. Czy lekarze mieli wątpliwości, dylematy etyczne? Co czuli, gdy uratowane przez nich cudem dziecko, wyrwane w ostatniej chwili z objęć śmierci zadanej mu przez własną matkę za pomocą nasennych tabletek, kilka godzin później ginęło w komorze gazowej? Czy zastanawiali się, która śmierć jest lepsza, łatwiejsza? Albo jak radzili sobie z wyborem więźniów, którym podadzą szczepionkę na tyfus plamisty? Szczepionka oznaczała szansę na życie. Komu mieli tej szansy odmówić? Może tym najsłabszym, może obcym?
Nie wiemy jaki wpływ mieli lekarze-więźniowie na przebieg selekcji wykonywanej przez lekarzy SS w szpitalnym rewirze, ale wiemy, że ukrywali wynędzniałych więźniów lub wypisywali ich ze szpitala przed planowaną selekcją. Początkowo wielu z nich miało lekarzom za złe, że wracają na swoje bloki. Do chwili gdy dowiadywali się o prawdziwej przyczynie wypisu. Bywało i tak, że osobom pracującym w rewirze zazdroszczono „dobrej” pracy pod dachem. Chorym, wyczerpanym więźniom trudno było zrozumieć, dlaczego nie otrzymują pomocy za każdym razem, gdy się po nią zgłaszają. Swój żal i rozgoryczenie wyrażali wprost lub komentowali pomiędzy sobą, nazywając lekarzy, pielęgniarki i pielęgniarzy „szpagatową inteligencją”.
Żaden z polskich lekarzy nie wybierał do gazu i nie decydował o tym. Mieliśmy tylko przedstawiać chorych z kartami gorączkowymi. Selekcję przeprowadzali lekarze niemieccy, a czasem podoficerowie. Ustawiano w szeregu wynędzniałe szkielety, trzęsące się z osłabienia i temperatury, bo podczas duru człowiek jest zamroczony, odurzony. Chwiejąc się szli jeden za drugim na cieniutkich nogach, duża ostrzyżona głowa, przerażony wzrok, nie bardzo świadomi, co się dzieje. Na środku stawał esesman, kapo albo dwóch podoficerów, obok ja. Tamten decydował: na lewo – do gazu, na prawo – jeszcze może pożyć. I koniec. Zabierał karty chorobowe osób skierowanych na lewo, mi oddawał pozostałe. W ciągu czterech godzin należało chorych przygotować do transportu.
Dr Romuald Sztaba
Tymczasem rewiry były miejscem gdzie czasami zdarzały się cuda. W rewirze żeńskim na V polu personel obozowego szpitala ukrywał urodzonego w Wigilię 1943 r. żydowskiego chłopca Mojżesza. Chłopiec rósł i cieszył ich oczy do dnia ewakuacji obozu. Wojny nie przeżył. Tuż po dotarciu transportu do KL Auschwitz on i jego matka zginęli w komorze gazowej. Jak cudownie byłoby móc odszukać grupę żydowskich dzieci włączonych przez pracowników rewiru do transportu dzieci białoruskich, przeznaczonego do germanizacji. Może to pozornie nieme zwycięstwo nad śmiercią przyniosło obfity plon? Żaden z członków personelu szpitalnego nigdy się o tym nie przekonał. Dla nich jest ta wystawa. Niech będzie hołdem złożonym tym wspaniałym, odważnym i mądrym ludziom w miarę naszych umiejętności i możliwości, szczególnie tym, którzy zginęli. To od nich czerpiemy dziś nadal siłę i wiarę w drugiego człowieka.
Maria Ciesielska, Marta Grudzińska
Jak mogłem pomóc innym, dla których zabrakło leków i środków opatrunkowych? Tylko dobrym słowem, przyjaznym gestem. To wszystko co mogłem ofiarować jako lekarz i jako człowiek.
Dr Suren Konstantynowicz Barutczew